Odpowiem znów hurtowo
Nie możemy nic sugerować kotom, prawda? Więc jeżeli się zmieniły (dziś Sonia na przykład bawiła się ogonem Otisa i brykali cały ranek w radosnych podskokach czterołapowych, Otis nawet bokiem
) to coś musiało na nie wpłynąć. Na moje, ewidentnie krople, z tym, że Sonia chciała się leczyć, a Otis unikał kropli jak ognia (podobno czuł, że po raz kolejny traci męskość, tym razem mentalnie). W przypadku Soni wystarczyło 4 dawki, żeby wyszła z koszyczka ( do tej pory się z niego nie ruszała śpiąc albo gapiąc się w jeden punkt), a po tygodniu przyszła na kolana do TŻ-ta, którego unikała jak ognia i tylko chrupki były w stanie ją do niego przekonać. Obu kotom musiałam podawać krople przez 1,5 miesiąca, żeby zaczęły się tolerować, a 2 miesiące trwała cała kuracja zanim zaczęły się bawić. U Gosi natomiast wystarczyło 3 tygodnie, żeby Tigra zaczęła się bawić z Niunią. A schroniskowa Tusia wyszła spod ręcznika i po 5 ciu dniach terapii wróciła do świata żywych. Widać więc, że to jak zareagują nasze koty zależy tylko i wyłącznie od tego jak bardzo potrzebują terapii no i od ich osobniczej wrażliwości. A jeśli chodzi o to, czy to od kropelek czy samo z siebie, to moja opinia jest taka: a co to ma właściwie ma za znaczenie, skoro jest dobrze. Sceptycy powiedzą, że koty same sobie by poradziły, wcześniej czy później, entuzjaści (vide ego) uważają, że krople są fantastyczne i, że to właśnie dzięki nim Otis nie musiał szukać kolejnego domu, Niunia nie nocuje za drzwiami u TŻ-ta, a Tusia zamiast za Tęczowym Mostem, jest w nowym domku
Podsumowując ten przydługawy już wpis
Cieszę się, że tak wiele osób próbuje pomóc swoim kotom. Kuracja jest nieinwazyjna i na pewno nie zaszkodzi, a jeśli pomoże, to będziemy mieć szczęśliwe koty i jeszcze szczęśliwszych właścicieli. I
za d-ra Bacha