Byliśmy dzisiaj z Szarką u weterynarza - nic strasznego, po prostu nadeszła pora na kontrolę i szczepienia. Niestety, musieliśmy trochę poczekać, bo weterynarz akurat robiła kroplówkę psu. I kiedy w końcu weszliśmy, zaczęła się zabawa. Próba zmierzenia kocie temperatury, a następnie wstrzyknięcia szczepionki skończyła się głębokimi ranami od kocich zębów na dłoni męża oraz ranami szarpanymi na rękach wetki - i to mimo grubego ręcznika i rękawic. Ja obrażeń uniknęłam tylko cudem. W końcu kota została obezwładniona, zbadana i zaszczepiona. Zaczynam się zastanawiać, czy na kolejną kontrolę i szczepienia nie zamówić wizyty do domu - myślę, że na swoim terytorium Szarka byłaby łatwiejsza do obezwładnienia. Dziś, u weterynarza, nasz mały koci pieszczoch, zasypiający mi we włosach i przy każdej okazji przychodzący na głaski i nadstawiający brzuszek, zmienił się w dziką bestię.
I jeszcze zdjęcia naszej dzikiej bestii przy pracy: